niedziela, 21 kwietnia 2013

10. LOUIS - cz. 2

-Mogę się dosiąść? - zapytał, a mnie zamurowało.
-Yyy..tak. - wykrztusiłam po chwili milczenia, które było dość irytujące. Louis popatrzył na mnie ukazując rząd swoich białych zębów.
-Ładną pogodę dzisiaj mamy. - powiedział przerywający tym samym niezręczną ciszę.
-Noo. - odparłam tonąc w jego tęczówkach, co chyba zauważył, bo się zaśmiał. Szybko wróciłam ze świata marzeń. Mogłabym się cieszyć tą chwilą, w końcu powinnam doceniać to co daje mi los. Jednak gdzieś w środku chciałam mu wygarnąć jakim jest tchórzem, bo nie potrafi być sobą wśród przyjaciół. W sumie na to też mogłam nie mieć już okazji, więc postanowiłam to zrobić.
-Więc [T.I], co u Ciebie słychać? - ciągnął rozmowę.
-Nie chwal się, że znasz moje imię. Wszyscy w szkole wiedzą, że jestem dla Ciebie nikim, że oblewałeś mnie bananowym shake'iem codziennie. Więc powiedz co chcesz, oblej mnie czym chcesz i po prostu odejdź. - powiedziałam z opanowaniem.
-Ale...[T.I] Ty nic nie rozumiesz. - odpowiedział z bezradnością spuszczając wzrok.
-Daruj sobie takie teksty. Ale wiesz co? Jeśli Ty nie chcesz odejść to ja to zrobię. Odechciało mi się jeść. Jednak przed tym muszę coś zrobić. - powiedziałam z nutką tajemniczości. Pod stołem zdjęłam wieczko z zakupionego wcześniej jogurtu. Nachylając się nad stołem zbliżyłam się do niego. Patrzył w moje oczy przez co zaczęłam się wahać czy to co planuje zrobić ma sens. Louis zdecydowanie spodziewał się pocałunku, więc gdy byłam już na tyle blisko, że ten zamknął oczy wyjęłam schowany pod stołem jogurt i wylałam na jego brązowe włosy. Szybko otworzył oczy gdy zorientował się co jest grane. Jednak nie zrobił nic.
-Należało mi się. - powiedział ze skruchą. Kompletnie nie spodziewałam się takiej reakcji. - Mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz. - dodał i zabierając swoje rzeczy pobiegł do wnętrza szkoły. Stałam zdezorientowana przez kilka minut. Dźwięk dzwonka sygnalizującego koniec przerwy wybił mnie z osłupienia. Wtedy zorientowałam się, że wszyscy na mnie patrzą. Jednak nie to miało znaczenie. Zebrałam swoje rzeczy i wróciłam do szkoły. Zachowałam się tak samo jak ludzie. których nienawidziłam. Przecież ja taka nie jestem. Musiałam przeprosić Louisa, lecz nigdzie nie mogłam go znaleźć. Miałam wyrzuty sumienia, zraniłam osobę, którą kocham. Przecież sama dobrze wiedziałam jak to jest. Postanowiłam znaleźć Louisa nazajutrz i go przeprosić za całe zajście. Jednak okazało się to niepotrzebne, ponieważ gdy po skończonych lekcjach wychodziłam ze szkoły zobaczyłam go opartego o swój samochód. Widocznie na kogoś czekał. Od razu zauważyłam, że zmienił ciuchy. Powędrowałam w jego stronę. Gdy byłam już na półmetku drogę zaszła mi 'szkolna elita' w wersji damskiej z byłą dziewczyną Louisa - Tess na czele.
-Proszę, proszę, kogo my tu mamy? Naszą sierotę bez ojca, dodatkowo chorą na białaczkę. - powiedziała brunetka z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
-Odpuść sobie Tess, Twoje słowa nie robią już na mnie wrażenia. Powtarzasz je od roku. Zmień repertuar, bo stajesz się nudna. Nie dziwie się, że Louis Cię rzucił. - zaśmiałam się jej prosto w twarz. Widząc jej złość dodałam po chwili. - Złość piękności szkodzi upadła księżniczko. - Ominęłam ją szerokim łukiem i z podniesioną głową szłam w stronę Louisa, który obserwował całe zajście. Gdy już stałam metr od niego nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nagle usłyszałam głos Tess za swoimi plecami.
-[T.I] jeszcze z Tobą nie skończyłam. - powiedziała rozwścieczona brunetka. Zanim zdążyłam się odwrócić Louis złapał mnie za ramiona i przesunął tak, że stałam za jego plecami. Nie za bardzo wiedziałam co się dzieje. Dopiero po kilkunastu minutach zdałam sobie sprawę, że brunet przyjął na siebie dawkę bananowego shake'u, która była wymierzona we mnie.
-Oboje jesteście daremni. Nie będę na Was traciła więcej swojego czasu. - powiedziała Tess widocznie zawiedziona gestem Louisa i odeszła. Gdy szkolna księżniczka znikła za bramą szkoły wyszłam zza pleców bruneta i stanęłam na przeciwko niego.
-Nie musiałeś tego robić. - powiedziałam wyjmując chusteczki z torby.
-To prawda, ale chciałem. - odparł z uśmiechem.
-Louis... - zaczęłam nieśmiało przecierając jego twarz chusteczką. - Ja nie chciałam dzisiaj oblać Cię tym jogurtem. Nie wiem co mi się stało. Normalnie się tak nie zachowuje. Ja przepraszam, naprawdę jest mi głupio.
-[T.I] nie przepraszaj. Prawda jest taka, że należało mi się, poza tym to uświadomiło mi jak czułaś się przez rok, gdy ja tak traktowałem Ciebie. Byłem tchórzem. Nie potrafiłem być sobą w gronie wydawałoby się moich ''przyjaciół''. Wiesz że nie mam ojca. Tak jak Twój odszedł od nas jak miałem 5 lat. Jednak ostatnio znalazłem książkę, którą czytał mi co wieczór. Przypomniała mi ona o tym czego ojciec próbował mnie uczyć przez 5 lat kiedy jeszcze przy mnie był. Zawsze powtarzał ,,Bądź sobą synu, wtedy będziesz szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Nie pozwól by ktokolwiek pozbawił Cię tego.''- zacytował. - Chodzi o to, że ja Ciebie naprawdę lubię. Wiem o Tobie wiele i chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej. Twoja choroba nic nie zmienia. Lubię Cię od chwili kiedy pojawiłaś się w naszej szkole. Ciągle tak samo, a może coraz bardziej. - szepnął, ale udało mi się usłyszeć. - Byłem tchórzem, bałem się swoich uczuć i nigdy sobie tego nie wybaczę. Jedyne co mogę zrobić to spróbować to naprawić, jeśli się zgodzisz. - powiedział po chwili.
-Nie znałam Cię od tej strony. To miłe co mówisz. Mimo to jest mi strasznie głupio, że zrobiłam to co zrobiłam. Dlatego zrozumiem jeśli będziesz chciał się zemścić. - zaśmiałam się.
-Nie chcę się mścić. Jedyne czego chcę to... - zawahał się. - [T.I] chciałbym się z Tobą umówić. - powiedział i spojrzał na mnie oczami pełnymi nadziei.
-No nie wiem. Wiesz to porządnie może zburzyć Twoją reputację, na którą tak ciężko pracowałeś. - zażartowałam.
-Ha ha ha, bardzo śmieszne. - odrzekł.
-No trochę tak. - odpowiedziałam. - Umówię się z Tobą pod jednym warunkiem. - dodałam po chwili.
-Zrobię wszystko. Jakim? - dopytywał z miną twardziela.
-Musisz... - przeciągałam, czym ewidentnie go denerwowałam. - No siłą rzeczy musisz się przebrać. - dokończyłam i zachichotałam.
-[T.I] jesteś niemożliwa. - skomentował i zaczął się śmiać.
-Ale i tak mnie lubisz. - powiedziałam z pewnością siebie.
-No nie wiem, nie wiem. - tym razem to on się ze mną droczył. - Jasne, że lubię. Chodź odwiozę Cię do domu, a po drodze ustalimy szczegóły naszej randki. - powiedział z dumą.
-To nie będzie randka. - zaprzeczyłam z uśmiechem.
-No trochę będzie. - powiedział stanowczo, wiedząc że ma racje.
-No trochę tak. - zaśmiałam się.
-Swoją drogą masz słodki śmiech. - rzekł otwierając mi drzwi do swojego samochodu. Dawno nie śmiałam się tak dużo jak przy nim. Byłam szczęśliwa i zmotywowana do pokonania choroby. I wiecie co? Udało mi się, dzięki niemu.

by N.

1 komentarz: