niedziela, 28 kwietnia 2013

12. NIALL

Twoje oczy - gdy tylko w nie spojrzałam tonęłam w nieziemskim błękicie.
Twoje usta - zawsze spragnione pocałunków, wygięte w szczerym uśmiechu
Twój dotyk - przyprawiał mnie o dreszcze i gęsią skórkę
Twój głos - mówiący mi jak bardzo kochasz, a może kochałeś?
Twoja uśmiechnięta buzia - bez której widoku każdego ranka, budzenie się straciło sens..

Siedzę teraz na pięknej plaży przyglądając się zachodowi słońca.
Słoneczna Hiszpania.
Pamiętasz jak opowiadałam Ci o o tym miejscu? Moja babcia uwielbiała ten kraj tak samo jak ja. Obiecałeś, że właśnie tutaj spędzimy nasz miesiąc miodowy. Przekonałam się jednak, że to tylko puste, nic nie znaczące słowa. Czułam do Ciebie coś więcej niż miłość. Może wydawać się to nie możliwe, ale to co nas łączyło było pewnego rodzaju magią. Kiedy byłam młodsza całująca się para wywoływała u mnie obrzydzenie. Jedak dzięki tobie dowiedziałam się co to prawdziwa miłość. 
Gdyby ktoś zapytał mnie teraz o najpiękniejszy dzień w życiu odpowiedziałabym bez zastanowienia - Wigilia.
Wiesz czemu?
Pięnie przystrojona choinka. Stół zastawiony niezliczonymi potrawami. Chłopcy i ich rodziny. Wyprawiliśmy wielkie przyjęcie! Powiedziałeś wtedy:
Nareszcie spędzam ten wyjątkowy dzień ze wszystkimi, których kocham nad życie.
Składanie życzeń, wspólne śpiewanie kolęd. Po podstawowych świątecznych czynnościach przyszedł czas na prezenty. Nie obyło się również bez śmiesznych historyjek Lou. Pod choinką został ostatni pakunek - dla mnie. W środku był pierścionek. Srebrna obrączka z malutką czterolistną koniczynką. Podniosłam wzrok na Ciebie i zaniemówiłam.
Klęczałeś.
Moja mama miała łzy w oczach. Zresztą, nie ona jedna.
Wyjdziesz za mnie?
Te trzy słowa odbijają się echem w mojej głowie do dzisiaj. Odpowiedź była oczywista.
Datę ślubu wyznaczyliśmy na 12 czerwca.
Przez te parę miesięcy nasz związek w całym zgiełku przygotowań gdzieś się zagubił. Mieliśmy dla siebie stanowczo za mało czasu. Oddalaliśmy się. Jednak wszyscy wokół twierdzili, że to test naszej miłości. Nie brali pod uwagę konsekwencji jakie mogły nas dopaść..
W końcu przyszło lato i NASZ dzień.
Biała suknia, welon..
Czułam się najszęśliwszą kobietą na ziemi, pomijakąc fakt, że wyglądałam przepięknie. Jak tradycja nakazuje tata prowadził mnie do ołtarza gdzie stałeś Ty. Czarny garnitur opinający Twoje idealnie wyrzeźbione mięśnie.
To właśnie dzisiaj miałam przyrzec Ci miłość aż do śmierci..

- Czy Ty [T.I] [T.N] bierzesz tego tutaj Niall'a Horan'a za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
- Tak..
- A czy Ty Niall'u Horan'ie bierzesz tę o to [T.I] [T.N] za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
- Ja.. Nie.. Nie mogę, przepraszam..

Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Wybiegłam z kościoła. Po policzkać spływały wodospady łez. Wiele osób chciało mnie pocieszyć, jednak w tym momencie potrzebna mi była samotność. Nikt nie wiedział jak się czuję.
Uciekłam.
Wiem, że podjęta przeze mnie decyzja nie była do końca przemyślana. Jednak istniało miejsce, w którym moje serce szybciej doszłoby do siebie. Pogodziłam się z myślą, że mnie nie kochasz. Chociaż nadal nurtuje mnie pytanie - Czy to moja wina? Minęło 10 lat w ciągu których moja rodzin otrzymała ode mnie jednego sms-a:
Żyję, nic mi nie jest. Kocham Was najmocniej na świecie.
Teraz nie wiem jak wyglądasz Ty, chłopcy, moja mama, tata.
Nie wiem jak wygląda Wasze życie. Mam jednak nadzieję, że jesteście szczęśliwi, że o mnie pamiętacie tak jak ja o Was pamiętam.
- Kochanie! Wracaj do środka. Zaraz się przeziębisz - obok mnie usiadł Chris. Mój mąż. Przystojny brunet, który jako jedyny znał całą tą historię.
- Już idę - powiedziałam wstając.
- Mamo! Mamo! Tata kupił mi dzisiaj super piłkę! - z domu wybiegł Liam. Zawsze chciałeś nazwać tak swojego syna, więc proszę. Jest bardzo podobny do Ciebie. Te same niebieskie oczy, mały zgrabny nosek. Nie wie kto jest jego bilogicznym ojcem. Kiedyś przyjdzie odpowiedni moment na wyjawienie prawdy. Jednak jeszcze nie teraz.
- Chris czy Ty go nie za bardzo rozpieszczasz? - zaśmiałam się
- Może trochę, ale pamiętaj naszą małą córeczkę będę traktować podobnie - zaśmiał się i pogłaskał mój sporawy brzuch, w którym rozwijał się owoc naszej miłości. Prawdziwej miłości.
Dzisiaj z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jestem w pełni zadowolona ze swojego życia.
                                                 ~K

sobota, 27 kwietnia 2013

11. ZAYN

Od autorki:
1. Kursywa oznacza wspomnienia.
2. Polecam puszczenie piosenki James Arthur - Impossible w tle.
3. Inspiracją do napisania imagina był film ,,Trzy metry nad niebem.''
                                                                                                                                                                                    
- Ruszacie na 3. Bez nieczystych ruchów. Macie z tego wyjść żywi, jasne? - usłyszałem głos starszego faceta , który pełnił rolę sędziego. Popatrzyłem na swojego rywala. Jego bezczelny uśmieszek zawsze działam mi na nerwy. Jednak miałem u swego boku piękną [T.I]. Jej obecność bardzo mnie uspokajała. Byłem innym człowiekiem przy niej. Nie podejrzewałem się o taką dwoistość charakteru. - Zapalcie silniki. - powiedział napakowany mężczyzna z tatuażem na ramieniu. - Gotowi? - zapytał, a ja spojrzałem na przeciwniki. Oboje pokiwaliśmy głową. - Uwaga, zaczynam odliczać! 3...2... - mężczyzna uniósł czerwoną flagę do góry.
- Kocham Cię [T.I]. Trzymaj się mocno, będzie ostra jazda. - obróciłem delikatnie głowę w stronę pięknej dziewczyny siedzącej za mną. Kurczowo zacisnęła ręce na moim tułowiu. Wiedziałem, że się bała. Nie lubiła jak uczestniczyłem w tego typu rywalizacji, dlatego zdziwiło mnie kiedy sama zaproponowała, że będzie mi towarzyszyć.
- JEDEN! - usłyszałem krzyk mężczyzny opuszczającego czerwoną flagę. Natychmiast dodałem gazu. Uwielbiałem adrenalinę towarzyszącą motorowym wyścigom. Byłem doświadczonym uczestnikiem, dodatkowo zawsze wygrywałem. Jednak tym razem nie czułem się tak pewnie. Brałem odpowiedzialność nie tylko za swoje życie, lecz za [T.I] także. To mnie nieco ograniczało.

- Jestem szczęśliwa. Nigdy w całym moim życiu nie czułam się tak dobrze. A ty? - zapytała [T.I] kładąc głowę na moim torsie.
- Ja? - powtórzyłem zastanawiając się nad odpowiedzią. Drażniło ją to, że gram na czas, mimo że już dawno wiedziałem co chcę powiedzieć. Podniosła swoją głowę mierząc mnie wzrokiem. Uśmiechnąłem się szeroko i przytuliłem ją do siebie. - Ja czuję się znakomicie. - dokończyłem gładząc jej policzek. 
- Tak, że mógłbyś dotknąć palcem nieba? - powiedziała mrużąc oczy, kiedy słońce wyłoniło się zza chmury i zaczęło ją oślepiać. 
- Nie, nie tak. - odpowiedziałem starając zachować się powagę.
- Jak to, nie tak? - zapytała patrząc mi głęboko w oczy. Wyczułem w nich lekki niepokój.
- O wiele wyżej. Co najmniej trzy metry nad niebem. - odpowiedziałem szybko, by ją uspokoić i złożyłem długi, namiętny pocałunek na jej ustach. 

- Uważaj! - krzyczała [T.I], kiedy mój przeciwnik zbliżył się do nas na niebezpieczną odległość. Widziałem w jego oczach chęć wygranej, która przysłaniała mu zdrowy rozsądek.
- Stary! Co Ty robisz? - starałem się przekrzyczeć hałas, kiedy po raz kolejny podjął próbę przewrócenia mojego motoru.
- Udowadniam Ci kto jest mistrzem! - wydarł się z cwaniackim uśmieszkiem.
- Zayn, uważaj! - usłyszałem ponownie krzyk mojej dziewczyny. Przed sobą zobaczyłem dość ostry zakręt w lewo. Gdyby nie to, że drogę torował mi ten skurwysyn spokojnie bym wykręcił.
- Kurwa stary, zabijesz i siebie i nas! - krzyczałem mając nadzieje, że się opamięta. Jednak moje błagania działały na niego jak płachta na byka. Kiedy zorientował się, że sam może nie wyrobić na zakręcie wykonał ostatnie zderzenie i dodał gazu zostawiając nas w tyle. Ten ostatni cios, był na tyle mocny, że straciłem panowanie nad kierownicą.
- Zayn boje się! - mówiła [T.I], którą ledwie zdołałem usłyszeć. Obróciłem twarz delikatnie w lewo i zobaczyłem jej załzawione oczy.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. - powiedziałem próbując ją uspokoić. - Kocham Cię, pamiętaj! - powtórzyłem drugi raz już dzisiaj te słowa domyślając się, że nie zdołam wyrobić na zakręcie. Miałem rację, wpadliśmy w poślizg.

- Zayn, boję się. - powiedziała [T.I] kiedy spacerowaliśmy po delikatnie oświetlonych ścieżkach parku. Mocniej ucisnąłem jej rękę, chcąc pokazać jej, że przy mnie jest bezpieczna. Zdawałem sobie sprawę z tego jak ciężko było jej mi zaufać i nie chciałem tego stracić.
- Czego? - zapytałem z opanowaniem, zakrywając tym samym dezorientację jaką wzbudziły we mnie jej słowa.
- Że już nigdy nie będę taka szczęśliwa jak teraz... - powiedziała z wyraźnym niepokojem, który malował się na jej bladej twarzy. Puściłem jej dłoń, przenosząc moją rękę na jej ramię i mocno ją do siebie przytuliłem. Wziąłem głęboki wdech zaciągając się jej pięknym zapachem.
- Będziesz, obiecuję. - odparłem patrząc prosto w jej błyszczące oczy.

To była sekunda, jedna sekunda gdy motor się przewrócił, wyrzucając nas z wygodnych siedzeń. Jedyne co poczułem w tej chwili to niepokój o [T.I], której objęcia nie czułem już na sobie. Ułożyłem się w pozycję obronną, chowając tym samym głowę przed poważnym urazem. Straciłem przytomność. Gdy tylko poczułem się stabilnie podniosłem się szybko z miejsca, w którym leżałem i zacząłem szukać [T.I]. Byłem zdesperowany, gdy po wstępnych oględzinach terenu w zasięgu mojego wzroku jej nie znalazłem. Nagle w świetle latarni dostrzegłem małą sylwetkę leżącą w dziwnej pozycji. Szybko pobiegłem w tamto miejsce. W duszy modliłem się, żeby to nie była [T.I]. Gdy byłem na miejscu zobaczyłem ją i wszystkie moje obawy się urzeczywistniły. Była cała w krwi. Jej nogi powyginane w różnych kierunkach. Z nosa i uszów ciurkiem płynęła krew. Głowa cała w siniakach. Widząc ten okropny widok zacząłem płakać. Przykucnąłem przy niej i mocno złapałem jej dłoń. Złożyłem na niej subtelny pocałunek.
- [T.I] proszę Cię nie rób mi tego! Musisz być silna. Nie mogę Cię stracić. - wrzeszczałem mając nadzieję, że mnie posłucha. Szybko wyjąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem na pogotowie. Nagle poczułem mocne uciśnięcie dłoni. Popatrzyłem w stronę [T.I]. Była taka słaba.
- Ja Ciebie też kocham i na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Ty i ja...trzy metry nad niebem. - szepnęła z trudem i zamknęła oczy. Poczułem jak jej uścisk słabnie, aż w końcu całkowicie zanikł. Wybuchłem jeszcze większym płaczem. Przytuliłem się mocno do niej starając się wsłuchać w jej bicie serca. Niestety nic nie usłyszałem.

- Każda droga w pewnym momencie się rozwidla. Wybieramy różne drogi, myśląc że kiedyś się spotkamy.  Widzisz jak ktoś coraz bardziej się oddala, ale to nic. Jesteśmy dla siebie stworzeni, w końcu się spotkamy. - powiedziała mama, która była w bardzo złym stanie. Lekarze nie dawali jej więcej niż kilka godzin życia. Chemioterapia zawiodła. Ale mieliśmy czas, żeby się pożegnać i zrobiliśmy to w najlepszy sposób jaki mogliśmy. O ile istnieje ''najlepszy'' sposób na powiedzenie komuś ,,Żegnaj.''

Z rozmyśleń wyrwał mnie ratownik medyczny, który próbował mnie odciągnąć od ciała [T.I]. Obwiniałem się za jej śmierć. Straciłem już drugą kobietę mojego życia. Co było ze mną nie tak? Dlaczego los był taki okrutny dla mnie? Kurczowo przyciskałem głowę do klatki piersiowej [T.I].
- Ona nie żyję. Odeszła. Na zawsze. - mówiłem szlochając.
- Proszę pozwolić nam się nią zająć. - powiedział spokojnym głosem ratownik.
- Dobrze, ale muszę coś jeszcze zrobić. - powiedziałem i złożyłem na jej ustach ostatni, najdłuższy pocałunek, podczas którego wszystkie wcześniejsze przeleciały mi przed oczami. Cały się trząsłem. - Żegnaj [T.I]. Kiedyś jeszcze się spotkamy. - powiedziałem jej do ucha i podniosłem się na równe nogi. Zrobiłem kilka kroków w tył, aby ratownicy mogli kontynuować swoje czynności. Patrzyłem na nią i czułem jak moje serce łamie się na tysiąc małych kawałeczków. Ale w sumie rana w moim sercu będzie mi przypominała o niej, o tym że to wszystko działo się naprawdę. Jedyne co pozostanie na zawsze to wspomnienia. I pustka, której już nikt nigdy nie wypełni tak jak to robiła ona.

Nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Naprawdę. Nie ma już powrotu. Czujesz to i próbujesz. I próbujesz zapamiętać w którym momencie to wszystko się zaczęło. I odkrywasz, że zaczęło się wcześniej niż myślisz. Dużo wcześniej. I to w tej chwili zdajesz sobie sprawę, że to wszystko zdarzyło się tylko raz. I nieważne jak bardzo się starasz, nigdy nie poczujesz się taki sam. Nie będziesz już nigdy czuć się jak trzy metry nad niebem...

by N.

niedziela, 21 kwietnia 2013

10. LOUIS - cz. 2

-Mogę się dosiąść? - zapytał, a mnie zamurowało.
-Yyy..tak. - wykrztusiłam po chwili milczenia, które było dość irytujące. Louis popatrzył na mnie ukazując rząd swoich białych zębów.
-Ładną pogodę dzisiaj mamy. - powiedział przerywający tym samym niezręczną ciszę.
-Noo. - odparłam tonąc w jego tęczówkach, co chyba zauważył, bo się zaśmiał. Szybko wróciłam ze świata marzeń. Mogłabym się cieszyć tą chwilą, w końcu powinnam doceniać to co daje mi los. Jednak gdzieś w środku chciałam mu wygarnąć jakim jest tchórzem, bo nie potrafi być sobą wśród przyjaciół. W sumie na to też mogłam nie mieć już okazji, więc postanowiłam to zrobić.
-Więc [T.I], co u Ciebie słychać? - ciągnął rozmowę.
-Nie chwal się, że znasz moje imię. Wszyscy w szkole wiedzą, że jestem dla Ciebie nikim, że oblewałeś mnie bananowym shake'iem codziennie. Więc powiedz co chcesz, oblej mnie czym chcesz i po prostu odejdź. - powiedziałam z opanowaniem.
-Ale...[T.I] Ty nic nie rozumiesz. - odpowiedział z bezradnością spuszczając wzrok.
-Daruj sobie takie teksty. Ale wiesz co? Jeśli Ty nie chcesz odejść to ja to zrobię. Odechciało mi się jeść. Jednak przed tym muszę coś zrobić. - powiedziałam z nutką tajemniczości. Pod stołem zdjęłam wieczko z zakupionego wcześniej jogurtu. Nachylając się nad stołem zbliżyłam się do niego. Patrzył w moje oczy przez co zaczęłam się wahać czy to co planuje zrobić ma sens. Louis zdecydowanie spodziewał się pocałunku, więc gdy byłam już na tyle blisko, że ten zamknął oczy wyjęłam schowany pod stołem jogurt i wylałam na jego brązowe włosy. Szybko otworzył oczy gdy zorientował się co jest grane. Jednak nie zrobił nic.
-Należało mi się. - powiedział ze skruchą. Kompletnie nie spodziewałam się takiej reakcji. - Mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz. - dodał i zabierając swoje rzeczy pobiegł do wnętrza szkoły. Stałam zdezorientowana przez kilka minut. Dźwięk dzwonka sygnalizującego koniec przerwy wybił mnie z osłupienia. Wtedy zorientowałam się, że wszyscy na mnie patrzą. Jednak nie to miało znaczenie. Zebrałam swoje rzeczy i wróciłam do szkoły. Zachowałam się tak samo jak ludzie. których nienawidziłam. Przecież ja taka nie jestem. Musiałam przeprosić Louisa, lecz nigdzie nie mogłam go znaleźć. Miałam wyrzuty sumienia, zraniłam osobę, którą kocham. Przecież sama dobrze wiedziałam jak to jest. Postanowiłam znaleźć Louisa nazajutrz i go przeprosić za całe zajście. Jednak okazało się to niepotrzebne, ponieważ gdy po skończonych lekcjach wychodziłam ze szkoły zobaczyłam go opartego o swój samochód. Widocznie na kogoś czekał. Od razu zauważyłam, że zmienił ciuchy. Powędrowałam w jego stronę. Gdy byłam już na półmetku drogę zaszła mi 'szkolna elita' w wersji damskiej z byłą dziewczyną Louisa - Tess na czele.
-Proszę, proszę, kogo my tu mamy? Naszą sierotę bez ojca, dodatkowo chorą na białaczkę. - powiedziała brunetka z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
-Odpuść sobie Tess, Twoje słowa nie robią już na mnie wrażenia. Powtarzasz je od roku. Zmień repertuar, bo stajesz się nudna. Nie dziwie się, że Louis Cię rzucił. - zaśmiałam się jej prosto w twarz. Widząc jej złość dodałam po chwili. - Złość piękności szkodzi upadła księżniczko. - Ominęłam ją szerokim łukiem i z podniesioną głową szłam w stronę Louisa, który obserwował całe zajście. Gdy już stałam metr od niego nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nagle usłyszałam głos Tess za swoimi plecami.
-[T.I] jeszcze z Tobą nie skończyłam. - powiedziała rozwścieczona brunetka. Zanim zdążyłam się odwrócić Louis złapał mnie za ramiona i przesunął tak, że stałam za jego plecami. Nie za bardzo wiedziałam co się dzieje. Dopiero po kilkunastu minutach zdałam sobie sprawę, że brunet przyjął na siebie dawkę bananowego shake'u, która była wymierzona we mnie.
-Oboje jesteście daremni. Nie będę na Was traciła więcej swojego czasu. - powiedziała Tess widocznie zawiedziona gestem Louisa i odeszła. Gdy szkolna księżniczka znikła za bramą szkoły wyszłam zza pleców bruneta i stanęłam na przeciwko niego.
-Nie musiałeś tego robić. - powiedziałam wyjmując chusteczki z torby.
-To prawda, ale chciałem. - odparł z uśmiechem.
-Louis... - zaczęłam nieśmiało przecierając jego twarz chusteczką. - Ja nie chciałam dzisiaj oblać Cię tym jogurtem. Nie wiem co mi się stało. Normalnie się tak nie zachowuje. Ja przepraszam, naprawdę jest mi głupio.
-[T.I] nie przepraszaj. Prawda jest taka, że należało mi się, poza tym to uświadomiło mi jak czułaś się przez rok, gdy ja tak traktowałem Ciebie. Byłem tchórzem. Nie potrafiłem być sobą w gronie wydawałoby się moich ''przyjaciół''. Wiesz że nie mam ojca. Tak jak Twój odszedł od nas jak miałem 5 lat. Jednak ostatnio znalazłem książkę, którą czytał mi co wieczór. Przypomniała mi ona o tym czego ojciec próbował mnie uczyć przez 5 lat kiedy jeszcze przy mnie był. Zawsze powtarzał ,,Bądź sobą synu, wtedy będziesz szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Nie pozwól by ktokolwiek pozbawił Cię tego.''- zacytował. - Chodzi o to, że ja Ciebie naprawdę lubię. Wiem o Tobie wiele i chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej. Twoja choroba nic nie zmienia. Lubię Cię od chwili kiedy pojawiłaś się w naszej szkole. Ciągle tak samo, a może coraz bardziej. - szepnął, ale udało mi się usłyszeć. - Byłem tchórzem, bałem się swoich uczuć i nigdy sobie tego nie wybaczę. Jedyne co mogę zrobić to spróbować to naprawić, jeśli się zgodzisz. - powiedział po chwili.
-Nie znałam Cię od tej strony. To miłe co mówisz. Mimo to jest mi strasznie głupio, że zrobiłam to co zrobiłam. Dlatego zrozumiem jeśli będziesz chciał się zemścić. - zaśmiałam się.
-Nie chcę się mścić. Jedyne czego chcę to... - zawahał się. - [T.I] chciałbym się z Tobą umówić. - powiedział i spojrzał na mnie oczami pełnymi nadziei.
-No nie wiem. Wiesz to porządnie może zburzyć Twoją reputację, na którą tak ciężko pracowałeś. - zażartowałam.
-Ha ha ha, bardzo śmieszne. - odrzekł.
-No trochę tak. - odpowiedziałam. - Umówię się z Tobą pod jednym warunkiem. - dodałam po chwili.
-Zrobię wszystko. Jakim? - dopytywał z miną twardziela.
-Musisz... - przeciągałam, czym ewidentnie go denerwowałam. - No siłą rzeczy musisz się przebrać. - dokończyłam i zachichotałam.
-[T.I] jesteś niemożliwa. - skomentował i zaczął się śmiać.
-Ale i tak mnie lubisz. - powiedziałam z pewnością siebie.
-No nie wiem, nie wiem. - tym razem to on się ze mną droczył. - Jasne, że lubię. Chodź odwiozę Cię do domu, a po drodze ustalimy szczegóły naszej randki. - powiedział z dumą.
-To nie będzie randka. - zaprzeczyłam z uśmiechem.
-No trochę będzie. - powiedział stanowczo, wiedząc że ma racje.
-No trochę tak. - zaśmiałam się.
-Swoją drogą masz słodki śmiech. - rzekł otwierając mi drzwi do swojego samochodu. Dawno nie śmiałam się tak dużo jak przy nim. Byłam szczęśliwa i zmotywowana do pokonania choroby. I wiecie co? Udało mi się, dzięki niemu.

by N.

piątek, 12 kwietnia 2013

9. LOUIS - cz.1

Zastanawiałeś się kiedyś nad tym jak dane będzie Ci umrzeć? Myślałeś nad kruchością życia? Wystarczy jeden zły ruch. Niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku, lecz Ty nie zdajesz sobie z tego sprawy. Ciągle narzekasz na to, że los daje Ci popalić, prawda? Mimo że czasem coś Ci się uda szybko traci to znaczenie, co? Czy kiedykolwiek doceniłeś małe rzeczy, które uczyniły Cię szczęśliwym człowiekiem? Nie, bo ciągle chcesz więcej. Może głupio Ci się przyznać, ale wiesz że to prawda. Ale zostawmy to. Teraz, w tej chwili zamknij oczy i zastanów się co byś zrobił gdybyś dowiedział się, że zostało Ci kilka miesięcy życia? Jak byś wykorzystał dany Ci czas? Może przestałbyś wymagać więcej niż życie może Ci dać i zadowalał się drobnymi rzeczami, hm? To pewne, że zmieniłbyś się, ale czy na lepsze? Ty odpowiadasz na te pytania czysto teoretycznie, lecz ja...ja musiałam stawić im czoła w praktyce.
Pamiętam ten dzień, każdy szczegół, każdą wylaną łzę. Do dzisiaj wstaję z nadzieją, że to jakiś koszmar. Jakiś czas temu byłam u lekarza, ponieważ nie czułam się najlepiej, chorowałam częściej niż zwykle, mdlałam przy większym wysiłku. Ogólnie sama z tego nie robiłabym większej afery, ale mama nie dawała mi spokoju. Zgodziłam się na badania kontrolne. Byłam tak pewna swojego zdrowia, że nie przejmowałam się za bardzo wynikami. Chciałam mieć po prostu święty spokój od kazań mamy na temat tego jak dbam o siebie.
- Musimy powtórzyć badania, ponieważ widzę tu coś niepokojącego. - powiedział z powagą lekarz. Starszy pan z kruczoczarnymi, dość bujnymi jak na ten wiek włosami i dużymi okularami na nosie. Na lewym nadgarstku miał tatuaż - napis ROCK&ROLL. Siedział na przeciwko nas. Był chyba zdenerwowany, bo ciągle przeczesywał palcami swoje włosy.
- Jak to? Co Pan ma na myśli? Proszę mi powiedzieć! - krzyczała wystraszona mama. Zawsze lubiła panikować bez powodu. Przejmowała się wszystkim. I to sprawiło, że jest tak wyniszczona psychicznie. W sumie, może nie powinnam jej tak krytykować. Jestem jej jedyną córką, martwi się o mnie, to normalne.
- Pielęgniarka zabierze Cię na kolejne badania, a ja zostanę i porozmawiam z Twoją mamą, dobrze? - zapytał, nie przyjmując odmowy. Zwracał się do mnie jak do dziecka. Nienawidziłam tego. Jednak z racji, że byłam kulturalną osobą grzecznie powędrowałam za panią w białym fartuchu. Po raz kolejny wbili we mnie setki igieł, mierzyli ciśnienie i Bóg wie co jeszcze. Gdy było już po wszystkim razem z pielęgniarką wróciłyśmy do gabinetu lekarza. Gdy tylko otworzyłam drzwi do sali wiedziałam, że coś jest nie tak. Moja mama płakała. Jasne robi to często, ale teraz wybuchła nim na mój widok. Usiadłam obok niej i wyczekiwałam jakiegoś odzewu ze strony doktora. Po 5 minutach tępego wpatrywania się w kartkę z moimi wynikami odłożył ją i ściągnął okulary.
- No więc, tak jak przypuszczałem coś jest nie tak. - powiedział załamującym się głosem.
- Mógłby Pan mi sprecyzować co kryję się pod słowami ''coś jest nie tak"? - zapytałam zdenerwowana. Napięcie jakie panowało w gabinecie było zaraźliwe. Dodatkowo mama z każdym kolejnym słowem lekarza szlochała coraz głośniej.
- [T.I] jesteś chora. Z wyników badań wynika, że masz... - przerwał na chwilę i spojrzał w moje oczy. - Masz białaczkę. - powiedział ledwo usłyszanym głosem.
- Słucham?! - spytałam rozbawiona. - To niedorzeczne Panie doktorze, musiał się pan pomylić. - uśmiech z sekundy na sekundę znikał z mojej twarzy.
- Chciałbym się mylić, jednak jak sama widzisz nie jest mi do śmiechu. W przeciwieństwie do Ciebie. - powiedział z sarkazmem. Po tych słowach totalnie wyłączyłam się z rozmowy. Lekarz tłumaczył mamie szczegóły związane z profilaktyką. Jednak ja miałam to w dupie. Nie obchodziło mnie to w ogóle. Wtedy całe moje życie przeleciało mi przed oczami. Do tej pory myślałam, że to powiedzenie jest bzdurą, bo niby jak to możliwe, by zobaczyć cały Twój życiorys w ciągu kilku minut. Myliłam się. W tamtym momencie nie czułam nic. Kompletnie nic. Dla mnie to było niemożliwe. Jednak po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że to dzieje się naprawdę. Zaczęłam sobie zadawać pytania, na które brak odpowiedzi jeszcze bardziej mnie dobijał. Bezsilność jest gorsza od bólu. Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale tak jest. Miałam dopiero 17 lat i tyle jeszcze przed sobą. Miałam wiele planów. Chciałam się zakochać. Chciałam skoczyć na bungee. Chciałam mieć dzieci i psa. Teraz wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Dodatkowo dręczyły mnie wizję tego co będzie jak wrócimy do szkoły po wakacjach. Niby miałam jeszcze czas na oswojenie się z tym wszystkim, jednak wiedziałam że wieść o mojej chorobie szybko się rozniesie. Stanę się pośmiewiskiem. Większym niż byłam. Bałam się reakcji ludzi.
- Ile mi jeszcze zostało czasu? - wypaliłam nagle przerywając rozmowę lekarza z mamą, która teraz była już znacznie bardziej opanowana. Zawsze zgrywała twardą, co odziedziczyłam po niej. Jednak w środku wiele razy chciała odpuścić, ja też. Wracając do sedna, lekarz popatrzył na mniej przez swoje wielkie okulary i podrapał się po czole.
- Pani [T.I] nie umiem tego powiedzieć. Nie da się zmierzyć w godzinach, miesiącach czy latach tego ile Pani organizm jeszcze będzie walczył z chorobą. Jednak medycyna się rozwija, więc jest duże prawdopodobieństwo, że pokona Pani białaczkę. Musi teraz Pani o siebie bardzo dbać, chodzić na badania kontrolne i przyjmować chemioterapię. - tłumaczył spokojnym tonem lekarz, jakby chciał swoim opanowaniem mnie uspokoić. Niestety efekt był wręcz przeciwny.
- Przepraszam, ale muszę pobyć sama. - wybiegłam z gabinetu zatrzaskując przy tym białe drzwi z ogromnym trzaskiem. Wybiegłam z przychodni i poszłam na ulubiony stary już plac zabaw. Od kiedy w centrum wybudowali park rozrywki place zabaw stały się opustoszałe. Szczególnie ten mój,bo tak go nazywałam. Mój plac zabaw. W jego skład wchodziły jakieś 4 huśtawki, z czego jedna była zepsuta. Dodatkowo była drewniana piaskownica, lecz jej belki były połamane i porozwalane dookoła. Piasek był brudny i śmierdzący. Była też karuzela, ale przy każdym obrocie wydawała nieprzyjemny dla uszu pisk, który był skutkiem zardzewiałych części, więc nie korzystano z niej zbyt często. Gdy byłam już na miejscu usiadłam na mojej ulubionej, zielonej huśtawce. Delikatnie odbijając się od ziemi rozkołysałam się. Odchyliłam głowę w tył i zaczęłam się zastanawiać co dalej. Jak mam żyć, żeby zrobić wszystko, co do tej pory planowałam. W mojej głowie pojawiło się pytanie, które wywołało u mnie ciarki na całym ciele. Mianowicie reakcji ludzi ze szkoły. Wiedziałam, że białaczki się nie uda ukryć, w sumie to nie miałam na to siły. Wizja wyśmiewających się ze mnie ludzi nie była aż tak bolesna, byłam przyzwyczajona do tego. Codziennie tak mnie traktowali Ci z 'wyższych sfer'. Elita szkolna, do której należał on. Louis Tomlinson. Byłam zakochana w nim po uszy od dwóch lat. Pojawiał się w każdym moim śnie. Kochałam go mimo że dzień w dzień wylewał na mnie bananowego shake'a, którego kupował w szkolnym bufecie. Traktował mnie jak śmiecia, ale ja wiedziałam że robi to tylko po to, by być kimś. Wiecie lider musi dbać o to, by nikt mu nie podskoczył i on właśnie to robił. To że byłam ofiarą tych jego scenek to tylko skutek uboczny. Ja jednak starałam się widzieć w tym plusy, a zaletą było to, że znał moje imię. Poza tym ja widziałam jak kiedyś płakał. Tylko zgrywa takiego twardziela, a na prawdę jest wrażliwym chłopakiem, który nie znalazł zrozumienia w gronie swoich najbliższych przyjaciół. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk nadchodzącego połączenia. Przed naciśnięciem zielonej słuchawki spojrzałam na zegarek. 12:12. ,,Ktoś o mnie myśli.'' pomyślałam delikatnie unosząc kąciki ust do góry. Odprawiłam swój rytuał. 12:12 oznaczała że to osoba, której imię rozpoczyna się na 12 literę alfabetu polskiego, o Tobie myśli. 12 litera alfabetu - L. Zamknęłam oczy i wyszeptałam jego imię - Louis. Kilka sekund później odebrałam telefon od mamy, która pomimo długiego oczekiwania nie rozłączała się.
- Halo? - zaczęłam rozmowę.
- [T.I] dziecko gdzie Ty jesteś? Martwię się o Ciebie! Wracaj do domu, proszę. - powiedziała mama z troską.
- Spokojnie, jestem na moim placu zabaw. Będę w domu za godzinę. - odpowiedziałam wywracając przy tym oczami.
- Dobrze. To kończę, do zobaczenia. - pożegnała się, a ja w odpowiedzi wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni kurtki. Zeszłam z huśtawki i podeszłam do drewnianej piaskownicy. Usiadłam na jedynej niezłamanej belce. Pamięcią sięgnęłam wstecz do momentu, kiedy budowałam tutaj wspólnie z tatą piaskowe zamki dla moich lalek. Byliśmy zgraną drużyną. Dogadywałam się z nim lepiej niż z mamą. Na te wspomnienia po moim policzku zaczęły spływać słone łzy. Niestety tata od nas odszedł. Ludzie mają to do siebie, że odchodzą, wtedy tego nie rozumiałam. Mimo to nie podejrzewałabym go o to. Wymazał mnie z pamięci, mamę też i odszedł do innej. Był dla mnie autorytetem, przyjacielem i tatą w jednym. Łudziłam się, że znaczę dla niego tak samo wiele. Myliłam się. Pojawiły się problemy w pracy, niezapłacone rachunki, kłopoty z dogadaniem się z mamą. Stchórzył. Mój idol okazał słabość i poddał się. Pomimo tego jak bardzo mnie skrzywdził swoim odejściem nadal marzyłam, by wrócić kiedyś z nim na ten plac, do tej piaskownicy. Chciałam po prostu choć raz móc jeszcze wtulić się w jego silne ramiona. Miałam zbyt mało czasu, by czekać na jego ruch. Postanowiłam do niego pojechać, jednak jeszcze nie teraz. Nawet nie wiem co miałabym mu powiedzieć, jak się zachować. Gdy uporałam się już ze wspomnieniami otarłam łzy i wysiąkałam nos w chusteczkę, która pachniała miętą. Wstałam z belki i skierowałam się w stronę domu. Gdy byłam już na miejscu mama powitała mnie mocnym uściskiem.
- Martwiłam się o Ciebie. - powiedziała z przejęciem. - Musisz teraz dużo odpoczywać. Jeśli chcesz możesz jutro zostać w domu, ja zadzwonię do Twojej wychowawczyni i Cię usprawiedliwię. - dodała po chwili.
- Mamo, posłuchaj mnie. Przemyślałam sobie to wszystko i jedyny czego chcę teraz to normalnego traktowania. Jestem chora i nie zmienisz tego. W końcu się nauczę żyć z białaczką, ale nie chcę by traktowano mnie inaczej. Dlatego pójdę jutro do szkoły i zniosę te gardzące spojrzenia. Będę robiła to co do tej pory. - powiedziałam. Gdy uświadomiłam sobie jak zabrzmiały moje słowa i zdałam sobie sprawę co właściwie powiedziałam byłam z siebie dumna.
- [T.I] naprawdę nie wiem kiedy tak wydoroślałaś. Masz 17 lat, a zachowujesz się jak dojrzała osoba. Jestem z Ciebie taka dumna. Bardzo Cię kocham, nie mogę Cię stracić. - odparła i mocno się do mnie przytuliła. Sama nie wiem kiedy znowu zaczęłam płakać. Jednak zanim mama zdążyła się zorientować otarłam łzy. - Choć zjemy obiad. Zrobiłam Twoją ulubioną zupę i naleśniki. - objęła mnie i zaprowadziła do jadalni.
Tak jak wspominałam pamiętam ten dzień dokładnie. Bo niby jak można wymazać z pamięci dzień, który wywrócił Twoje życie do góry nogami. Aktualnie mija miesiąc od tamtego dnia. Czuję się dobrze, naprawdę dobrze. Dbam o siebie jak nigdy wcześniej. Psychicznie jestem nieco silniejsza. Nauczyłam się żyć z chorobą. Tak jak się spodziewałam ludzie w szkole szybko się o tym dowiedzieli. Wielu ludzi się ode mnie odwróciło przez to, byli też tacy co mi współczuli i pomagali, mimo że wcześniej się nie znaliśmy. Szkolna elita patrzyła na mnie z pogardą większą niż wcześniej, dodatkowo zachowywali się jakbym była nosicielem białaczki i bali się, że ich zarażę. Wszyscy z elity mnie tak traktowali tylko nie on. Nie Louis. On nagle odpuścił. Nie dokuczał mi już. Nie oblewał mnie bananowym shake'iem. Gdy mnie widział spuszczał głowę unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Nie do końca wiedziałam jak interpretować jego zachowanie. Wcześniej przynajmniej zwracał na mnie uwagę, a teraz? Teraz nic. Lekcje mijały mi dość szybko. W sumie nie lubiłam przerw. Musiałam wtedy siedzieć sama znosząc te wszystkie spojrzenia. Gdy zadzwonił dzwonek sygnalizujący długą przerwę udałam się do szkolnego bufetu po drugie śniadanie. Zamówiłam ulubiony jogurt i sałatkę owocową. Odebrałam swoje zamówienie i wyszłam na zewnątrz poszukując jakiegoś wolnego stolika przy którym mogłabym zjeść posiłek. Po kilku minutach przebijania się przez tłumy zajęłam miejsce przy niewielkim dwuosobowym stoliku. Wyjęłam MP4 puściłam muzykę i włożyłam słuchawki do uszu. Otworzyłam opakowanie z sałatką owocową i rozpoczęłam konsumpcję. Wpatrywałam się przed siebie i zobaczyłam Louisa. Szukał wolnego miejsca. W sumie dziwiło mnie dlaczego nie usiadł z resztą swojej paczki. Mieli najlepszy stolik ze wszystkich. Znajdował się w samym centrum. Zauważyłam, że brunet zmierza w moją stronę. Spuściłam wzrok. Nie chciałam żeby wiedział, że się mu przyglądam. Wgapiałam się w MP4 udając, że coś na niej robię. Wkładając kolejną porcję sałatki do ust zauważyłam cie padający na mój stolik. Uniosłam wzrok. Zobaczyłam te jego piękne niebieskie oczy. Zdjęłam słuchawki, gdy zauważyłam że chcę mnie o coś spytać. Nigdy z nim nie rozmawiałam. Byłam totalnie zestresowana tą sytuacją. Bo w sumie czego mógł chcieć ode mnie słynny Louis Tomlinson, hm? Nigdy nie zadawał się z gorszymi od siebie, a ja za taką uchodziłam w tej szkole.
- Cześć [T.I] ... - gdy usłyszałam jak wymawia moje imię uszczypnęłam się, by upewnić się że to dzieje się naprawdę. Jego zachrypnięty głos wywołał u mnie ciarki na całym ciele, a głębokie niebieskie oczy przeszywały mnie na wylot. - Mogę się dosiąść? - zapytał, a mnie zamurowało.

by N.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

8. Liam - cz.2


- [T.I] przepraszam, ale ja mam już tego dość! Przecież widzę ile znaczy dla Ciebie ten cały Liam! – również krzyknęła. Miała rację.. Może i mnie zranił, ale to nadal mój kochany przyjaciel..
- Pewnie Ci nie uwierzyli..
- Przyjadą tu jutro – przerwała mi
- Dlaczego tak szybko?! 
- Tylko jutro mieli wolne – wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę wyjścia – i przygotuj papiery ze szpitala! – krzyknęła na odchodne.
Nienawidzę sytuacji kiedy radość rozpiera Cię od środka. Pewnie pomyślicie, że jestem idiotką nie ciesząc się. Ja po prostu wiem, że nic nie trwa wiecznie. Nauczyło mnie tego życie. Trzeba być przygotowanym na to, że za rogiem czai się zło. Że czeka na nas coś co bezpowrotnie wszystko zniszczy. W moim życiu takim nieszczęściem była zapatrzona w czubek swojego nosa Kate. Szkolna księżniczka. Tona tapety na twarzy, sztuczny biust i te różowe ciuszki, od których porzygać się można. Byłam w szkole zwykłą szarą, nic nie znaczącą uczennicą. Pewnego dnia w klasie pojawił się nowy chłopak. Przystojny brunet o zabójczo brązowych tęczówkach. Wszyscy myśleli, że to kolejny rozpuszczony nastolatek, który stanie się nową „ofiarą” Kate. Mylili się. On – Liam był inny. Zawsze pomocny, uśmiechnięty, nie udawał nikogo był zwykłym/niezwykłym sobą. Zaprzyjaźniliśmy się. Nie spotkałam w swoim życiu nikogo komu z taką łatwością mówiła o problemach. Pocieszał mnie, ufał mi i to co najważniejsze po prostu był. Zastanawiacie się pewnie dlaczego księżniczka wszystko popsuła? Mój przyjaciel nie był naiwny i nigdy nie dał się jej wykorzystać co ostro ją zdenerwowało. 
Tego dnia siedzieliśmy na ławce w parku. Liam był strasznie spięty. Czułam jego niepokój.

- [T.I]..
- Tak Li?
- Ja.. nie wiem jak ci to powiedzieć..
- Tak jak zwykle. Wal prosto z mostu i po sprawie – uśmiechnęłam się w geście otuchy
- Tylko się ze mnie nie śmiej.. Ja.. jestem adoptowany.. Rodzice.. Znaczy Mick i Margaret mi o tym powiedzieli wczoraj, w urodziny.. – po jego policzku spłynęły łzy
- Kochany.. Jak mogłeś przypuszczać, że Cię wyśmieję? Jesteś moim najlepszym przyjacielem jaki po naszej ziemi chodzi! Będę z tobą mimo wszystko pamiętaj.. – szepnęłam mu na ucho gładząc lśniące włosy

Pech chciał, że ta podstępna żmija wszystko słyszała, a następnego dnia cała szkoła huczała od świeżutkich informacji. Liam został wyśmiany za brak biologicznych rodziców. Uciekł ze szkoły z płaczem, a ja pobiegłam za nim. To co powiedział zabolało. Nie uwierzył mi.. Jestem jedynie ciekawa czy kiedykolwiek starał dowiedzieć się prawdy, chyba że z góry uznał moją wersję za kłamstwo. Jutro spojrzę mu w oczy i pewnie to głupie uczucie powróci.. Niby braterska miłość jednak chęć czegoś więcej..

Obudziłam się na kanapie w salonie. Potwornie bolał mnie kark. Udałam się do pokoju na górę po czyste urania po czym wzięłam szybki, aczkolwiek relaksujący prysznic. Gotowa zjadłam śniadanie i ogarnęłam dom.
- Czas znaleźć te głupie papiery – mruknęłam pod nosem i zabrałam się za przeszukiwanie szafek i szuflad.
- [T.I] ! – usłyszałam wesoły głos mojej przyjaciółki – to chyba twoje – podała mi plik kartek na których wydrukowany był wypis ze szpitala i wszystkie potrzebne informacje dotyczące przeszczepu.
- Dzięki właśnie ich szukałam – wstałam otrzepując przy tym kolana
- Co mu powiesz?
- Komu?
- Nie rób ze mnie idiotki! No Liam'owi!
- Nic pokażę dokumenty, jak mniemam podziękuje mi i do widzenia! – zaśmiała się widząc zdziwioną minę [I.T.P]
- Tylko tyle?!
- Pewnie liczyłaś na gorący romans? – wytknęłam jej język
- No jasne, że tak!
- Idź już wariatko bo mój kochanek zaraz przyjeżdża! – pisnęłam udając lalunię
- Wiedziałam! Ja się nigdy nie mylę! – puściła mi oczko i wyszła z pomieszczenia. Nie miałam pojęcia jak zareaguje Liam, czy w ogóle mnie pozna.. Miałam wiele pytań, na które nikt mi nie odpowie. Nagle dźwięk dzwonka przerwał panującą ciszę. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie chwyciłam za klamkę, która pod ciężarem mojej ręki opadła w dół otwierając drzwi. 
- Cześć nazywam się Liam Payne. Jestem z One Direction. Miałem tu przyjechać w sprawie dawce nerki. Dobrze trafiłem? – wysoki brunet stał w progu i czytał tekst zapisany na małej niebieskiej karteczce. Na dźwięk jego głosu ugięły się pode mną kolana a w gardle powstała wielka gula.
- Tak, zapraszam – wtedy nasze spojrzenia się spotkały  a ja zamarłam w bezruchu
- [T.I] ? – zapytał niepewnie
- Tak dawno się nie widzieliśmy – szepnęłam
- Tak..
- Słuchaj ja wiem jak to wszystko wygląda, ale proszę tym razem mnie wysłuchaj..
- Ściągnęłaś mnie tu tylko po to, żeby wspominać przeszłość?!
- Nie, ja oddałam Ci nerkę – powiedziałam kiedy usiedliśmy przy stole w kuchni. Liam spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Rozumiem, że i tym razem mi nie uwierzysz? – mój spokojny i opanowany głos mnie zadziwił – chcesz dowodów? – skinął jedynie głową, a ja podałam mu kartki
- Dlaczego to dla mnie zrobiłaś? – zapytał przeglądając kolejne strony
- Jesteś dla mnie jak brat, nigdy nie pozwoliłabym, żeby ktoś skrzywdził moją rodzinę..
- To dla czego powiedziałaś to w tedy?
- Liam to naprawdę nie ja. Wszyscy ze starej klasy mogą Ci potwierdzić, że to Kate słyszała nasza rozmowę w parku, ja nigdy.. – nie było mi dane dokończyć gdyż poczułam jak silne ramiona oplatają mnie w pasie.
- Strasznie przepraszam.. Nie powinienem był Cię tak oskarżać.. Przez ten cały czas myślałem  o tobie..
- I z wzajemnością – posłałam mu szczery uśmiech. Nagle przestrzeń między nami zaczęła się gwałtownie zmniejszać
- [T.I] ja.. kocham Cię.. – wyszeptał pochylając się nade mną z zamiarem pocałowania mnie

- Nie Liam – odepchnęłam lekko chłopaka – ja też coś do Ciebie czuję ale nie uważasz, że to dzieje się za szybko? Potrzebuję czasu na odbudowanie zaufania.. – wtuliłam się w jego ciepły wysportowany tors
- Nigdy nie należałaś do łatwych – zaśmiał się – no i przez to całe zamieszanie zapomniałem Ci podziękować! Uratowałaś mi życie! Jak mogę się odwdzięczyć? - umiejętnie zmienił temat
- Myślę, ze przyjmując zaproszenie na obiad
- Z wielką chęcią, niestety wyjeżdżam z chłopakami na tydzień, ale w następną środę bardzo chętnie - do zobaczenia [T.I] – musnął moje czoło i wyszedł zostawiając tylko ten zniewalający zapach perfum
- Do zobaczenia – powiedziałam sama do siebie.

Nie zawsze układa nam się tak jak byśmy chcieli, ale życie to nie bajka. Wszystko ma swój koniec jednak każde zakończenie jest początkiem. Początkiem zupełnie nowej historii. Pamiętajmy jedno:

Błądzenie to rzecz ludzka, wybaczanie - boska..
                                                                    Aleksander Pope



~K